czwartek, 11 kwietnia 2013

~ 9 ~



Marianna nie miała ani ochoty ani energii, by dzielić jakiekolwiek informacje z tymi obcymi osobami. Sama jeszcze nie rozpracowała wydarzeń dzisiejszego dnia. Wolała o wszystkim porozmawiać z Lidią i nie mogła się doczekać powrotu do pokoju. Miała problem z odróżnieniem rzeczywistości od... no właśnie od czego? W jej głowie panował przerażający mętlik. Ciężko jej było wysilić się na wdzięczność, ale pomyślała, że powinna im choć podziękować za pomoc.

- Dziękuję pani i pani mężowi za opiekę – wymusiła uśmiech. - Chciałabym pójść teraz do swojego pokoju. Moja przyjaciółka na pewno bardzo się o mnie martwi. Poza tym nie jestem pewna, czy udało jej się zdobyć dodatkowy klucz do pokoju. – Marianna zsunęła się lekko z niewygodnego siedzenia i podała Polce pustą szklankę.

- Oczywiście. Cieszę się, że mogliśmy pomóc. – Uśmiechnęła się życzliwie młoda Polka. – Ta pani z recepcji też była bardzo pomocna. Nalegała, aby tutaj panią położyć i już miałyśmy dzwonić po karetkę, kiedy otworzyła pani oczy.

Marianna spojrzała w kierunku recepcjonistki i posłała jej lekki uśmiech. Francesca skinęła głową i odwzajemniła uśmiech, po czym usiadła przy swoim biurku i zaczęła przeglądać stertę dokumentów. Przypadkowa „pacjentka” nie potrzebowała już jej pomocy.

Marianna już miała wyjść, kiedy coś przyszło jej do głowy. Odwróciła się w stronę Polki i zapytała:

- Powiedziała pani, że usłyszała moje nawoływania. Czy pamięta pani, co wołałam?

- Tak, coś w rodzaju: „Podaj mi rękę!” lub „Złap mnie za rękę!” Powtórzyła pani to kilka razy. To dlatego podbiegłam do pani z pomocą, bo zrozumiałam, co pani woła. John niestety nie zna języka polskiego.

- Musiałam majaczyć. Zupełnie tego nie pamiętam – powiedziała bardziej do siebie niż do reszty towarzystwa, Marianna.

- Tak, na pewno. Podobnie tutaj, już w recepcji, wołała pani o pomoc.

- No cóż, jeszcze raz dziękuję. Dobranoc. – Marianna zamknęła za sobą drzwi recepcji i pośpiesznie skierowała się w stronę pokoju 23. Miała nadzieję, że noc przyniesie jej upragniony odpoczynek. Była wycieńczona i nie mogła doczekać się, aż wskoczy do łóżka i zapomni o tym wyjątkowo ciężkim i dziwnym dniu.

I wtedy przypomniała sobie o swoim śnie. O koszmarze, w którym straciła Rubensa i zmuszona była do walki o swoje życie. Tęskniła za nim i zapewne dlatego wyobraźnia płatała jej figle. Najpierw wyobraziła sobie, że jest przy niej, kiedy osłabła na dole, a potem przyśnił jej się napad i śmierć jej ukochanego psa. Postanowiła o tym nie myśleć, wyrzucić z pamięci na zawsze. Wiedziała, że Rubens jest bezpieczny pod opieką dziadka w Polsce. Podeszła do windy i wcisnęła brudny, zżółknięty guzik. Od razu usłyszała odgłos zjeżdżającego z góry dźwigu. Już miała otworzyć drzwi, kiedy usłyszała płacz dziecka dochodzący, z któregoś z pokojów na parterze. Szybkim krokiem powróciła do recepcji. W środku ujrzała tylko Francescę, która wyglądała na całkowicie pochłoniętą stertą dokumentów i broszurek hotelowych. Marianna wybiegła na zewnątrz. Kilka metrów przed nią zobaczyła swoich wybawicieli. Szli wolnym krokiem, trzymali się za ręce i rozmawiali o czymś, spoglądając co chwilę na siebie. Marianna przyglądała im się przez chwilę z zazdrością, po czym pobiegła w ich kierunku.

- Przepraszam! Czy mogę..

Oboje odwrócili się ze zdziwieniem.

- Bardzo przepraszam. Mam tylko jeszcze jedno pytanie. No, a tak w ogóle, to mam na imię Marianna. – Zaśmiała się nerwowo.

- Ola. A to John. – Ola powiedziała z rozbawieniem ponownie przedstawiając Mariannie męża.

- Czy... Wiem, że to zabrzmi trochę dziwnie, ale... czy zanim mnie znaleźliście, czy widzieliście tutaj w pobliżu małego chłopca? Blond włosy... tak około trzech lat?

Ola zamyśliła się.

- Wiesz, nie zwróciliśmy uwagi. – Po czym zapytała Johna w języku angielskim. Po jego reakcji Marianna domyśliła się, że i on sobie nie przypominał. Wpatrywał się w nią ze zniecierpliwieniem. Ola pokręciła głową.

- Chyba nie... Chociaż, trudno mi sobie teraz przypomnieć. Dlaczego pytasz?

- Długa historia. Bardzo długa, skomplikowana historia. – Marianna zażenowana machnęła ręką.

- Marianno, ale tajemnicza z ciebie osoba! – zażartowała Ola. – Mam pomysł – powiedziała sięgając do torebki. - Tutaj jest numer mojej komórki – podała Mariannie wizytówkę. – Zatrzymaliśmy się w hotelu Bristol. Będziemy tam do wtorku, potem wybieramy się do Florencji. Zadzwoń do mnie, umówimy się na kawę, pogadamy. Teraz jest już późno, jesteśmy z Johnem zmęczeni. Ty zapewne jeszcze bardziej? Może jutro mi się coś przypomni, a ty, jeśli będziesz chciała, opowiesz mi tą długą historię. Zgoda? – Ola była w dobrym humorze.

- Hotel Bristol? Nie wiem dlaczego, ale brzmi to jakoś znajomo. – powiedziała zamyślona Marianna.

- Pewnie dlatego, że na świecie jest ich ponad dwieście, a może i więcej? John ma tym punkcie bzika! Gdziekolwiek jedziemy, musimy najpierw sprawdzić, czy w danym miejscu znajduje się hotel Bristol i jeśli tak, to spędzamy tam przynajmniej jedną noc. – Na twarzy Johna pokazało się zainteresowanie. Ola kontynuowała.- Jest jeden w Kopenhadze, jeden w Warszawie, oczywiście jeden lub dwa w Paryżu, kilka w Londynie, jeden chyba w Oslo... W ogóle, w całej Europie jest ich około 50. No, ale jest też jeden gdzieś w Argentynie, w Indiach, a nawet w Libanie, kilka w Nowym Jorku. – Ola zerknęła na Mariannę i wybuchła w śmiech - Och, przepraszam, chyba udzieliło mi się szaleństwo mojego męża! To, co z tą kawą? Zadzwonisz? Oczywiście, zaproś również swoją przyjaciółkę.

- Dlaczego nie? Choć dziwię ci się! – zaśmiała się Marianna. - Na pewno uważasz mnie za kompletną wariatkę. – Ola chciała zaprotestować, ale Marianna nie pozwoliła jej i skierowała palec wskazujący na swoje spodnie od piżamy. – I masz rację! Dobrze zrobi mi rozmowa z normalną osobą. Przyjdę chyba jednak sama. Moja przyjaciółka zna już prawie całą historię, poza tym wcześniej doszło między nami do nieporozumienia. No, ale o tym jutro!

- Świetnie! Dobranoc.

- Dobranoc. – Marianna skinęła głową i skierowała się w stronę hotelu. Szła wolno i niezdecydowanie. Jakiś wewnętrzny głos krzyczał, aby rozglądnęła się wokół siebie, tak na wszelki wypadek ale zignorowała go i przyspieszyła kroku. Ogromne drzwi wejściowe pochłonęły jej szczupłą sylwetkę w otchłań ciemności. Nie zatrzymała się przy recepcji, nawet nie zaczekała na starą skrzypiącą windę. Resztkami sił zmierzyła się ze schodami i pewnym krokiem skierowała w stronę swojego pokoju. Domyśliła się, że Lidia już wróciła, gdyż drzwi nie były zamknięte na klucz. Jej przyjaciółka musiała już spać, bo pokój tonął w ciemnościach. Marianna zdjęła po cichu sandały i z ulgą rzuciła się na łóżko. Leżała tak kilka sekund, chłonąc ciszę, próbując zablokować jakiekolwiek myśli. Chciała, by sen zabrał ją szybko, bezboleśnie i trzymał ją w swoich kojących ramionach do rana, aż obudzi się nowy dzień. Jej pełen pęcherz dopominał się jednak natychmiastowej uwagi. Marianna wstała i bez zapalania światła niezdarnie doczłapała się do drzwi toalety. Nie mogła przez chwilę znaleźć klamki.

- No co jest grane?! Moja osobista spiskowa teoria dziejów. Nie wolno mi się nawet wysikać? – Nie potrafiła ukryć złości i zniecierpliwienia. Nie chciała obudzić Lidii, ale jej granica tolerancji uległa znacznemu obniżeniu się w czasie ostatnich kilku godzin.

Kopnęła drzwi ze złością i już miała to zrobić ponownie, kiedy jej łokieć uderzył o coś wystającego, metalowego, coś co spowodowało, że przez jej ciało przeszedł prąd.

- No tak, mój łokieć znalazł klamkę – powiedziała cicho do siebie, masując lekko obolałe miejsce.

Weszła do łazienki i zapaliła małe światełko nad lustrem. Ledwo rozpoznała swoje odbicie. Jej twarz była blada, pod oczami wygodnie usadowiły się siwe półkola, a jej włosy były w nieładzie. Wyglądała, jakby była chora, jakby uleciało z niej życie. Zmęczona twarz przypominała jej o tym wyjątkowo ciężkim dniu, który za wszelką cenę pragnął trwać, a o którym ona chciała jak najszybciej zapomnieć. Westchnęła i zrezygnowana usiadła na toalecie. Rozglądnęła się wokół siebie. W rogu łazienki, przy okafelkowanej na granatowo wannie, obserwował ją bacznie gruby, włochaty pająk. Marianna odwróciła głowę, wolała nie prowokować już losu; pająki mianowicie nie należały do jej ulubionych osobników. Nagle jej wzrok zatrzymał się na małej, plastikowej półce nad umywalką, na której wcześniej ustawiły kosmetyki. Wszystkie przybory toaletowe, należące do Lidii, zniknęły z łazienki. Na wannie nie było specjalnego szamponu, którego jej przyjaciółka używała do pielęgnacji swoich ognistoczerwonych włosów. Nie było jej szczoteczki do zębów, ogromnej purpurowej kosmetyczki i kolorowych spinek. Natomiast wszystkie rzeczy, należące do Marianny, znajdowały się dokładnie w tych miejscach, w których je zostawiła. Ogarnęła ją złość. Pospiesznie otworzyła drzwi i wbiegła do sypialni. Drżącą ręką odnalazła przycisk i włączyła światło w pokoju, w którym powinna była właśnie spać jej droga przyjaciółka.

Łóżko Lidii było puste i nienaruszone. Marianna podeszła do niego bliżej i odrzuciła kołdrę, zaglądnęła pod poduszki. Nie było tam kolorowej piżamy, która razem kupiły na targowisku przed wylotem. Marianna rozejrzała się po pokoju. Wszystkie rzeczy Lidii zniknęły. Nie było również żadnego listu dla Marianny, typu : “hej słońce, nie martw się o mnie, potrzebowałam spędzić trochę czasu w samotności po naszej kłótni, ale zobaczymy się jutro na porannej kawie, buziaki, Lidia.” Nie było nic. Lidia najzwyczajniej w świecie spakowała swoje rzeczy i bez słowa opuściła pokój, przyjaciółkę, wakacje.

Marianna usiadła na brzegu swojego łóżka, oparła głowę na rękach i zaczęła mamrotać do siebie:

-Jak mogłaś mi to zrobić? Jak śmiesz tak po prostu odejść i zostawić mnie samą, bez pozostawienia jakiejkolwiek wiadomości? Nigdy Ci tego nie wybaczę! Tak nie postępują przyjaciele! Co to za dziecinada?! Ja Ci pokażę, ty egoistko.

Z myśli wybił ją odgłos kościelnego zegara, ale nie była świadoma, którą wybijał godzinę. Trzęsła się ze złości i nie mogła uwierzyć, że Lidia opuściła ją bez wytłumaczenia, bez pożegnania. Przecież wystarczyło o wszystkim pogadać, tak, jak zawsze to robiły. Dlaczego tym razem Lidia zachowała się w tak idiotyczny, egoistyczny sposób? Przyszło jej do głowy, że powodem nagłego zniknięcia Lidii była mapa, o którą wcześniej tak bardzo się pokłóciły. Marianna pomyślała, że Lidia nie chciała czekać do rana na wyjazd w miejsce, w którym według mapy ukryte były skradzione dzieła sztuki.

- Na pewno obawiała się, że będę próbowała jej ten pomysł wyperswadować. Chciała mi udowodnić, że mnie nie potrzebuje. Ale dlaczego zabrała ze sobą wszystkie rzeczy? Dlaczego nie zostawiła mi wiadomości? Co w ciebie wstąpiło, Lidio? - Marianna wyszeptała z żalem. Złość zaczęła powoli mijać, ale uczucie rozczarowania tkwiło w niej jak pestka w brzoskwini. Twarde, solidnie trzymające się reszty, w samym środku jej istoty. Postanowiła położyć się spać i przeanalizować wszystko jutro rano. Czuła się jednak jakoś nieswojo i samotnie w tym nagle pustym i zimnym pokoju hotelowym, z dala od domu i z głową pełną wątpliwości i rozterek. Włączyła telewizor, znalazła stację z muzyką i z powrotem przyłożyła głowę do poduszki.

czwartek, 4 kwietnia 2013

~ 8 ~




„MAM NA IMIĘ RUBENS I NALEŻĘ DO MARIANNY ORZECH. NASZ ADRES I TELEFON TO: ULICA PIASTOWSKA 161/12, KRAKÓW TEL. 12 633 5646. PROSZĘ POMÓŻ MI ODNALEŹĆ DROGĘ DO DOMU!” Pies zaszczekał radośnie, jakby na potwierdzenie tej informacji, ale Marianna nie słyszała już ani jego szczekania ani zegara na wieży katedralnej ani żadnego innego dźwięku, ponieważ kilka sekund wcześniej utraciła przytomność.


                                                                            ***



„Przechodzimy teraz do wiadomości z zagranicy. Policja włoska nadal nie natrafiła na ślad złodziei, którzy 10 dni temu włamali się do Galerie Del Carmini w Weronie i ukradli dwa obrazy Lorenzo Vivarini, których wartość szacuje się na 250 milionów euro. Policja podejrzewa, iż dzieła te nie pojawią się na rynku sztuki, ponieważ są one zbyt znane, ale nie wykluczone jest, że w najbliższej przyszłości sprawcy kradzieży zażądają okupu. Za pomoc w odzyskaniu obu obrazów została wyznaczona nagroda w wysokości jednego miliona euro.

W wieku 81 lat zmarł znany amerykański producent filmowy Robert Hunter. Uważany był za... ”


Marianna wyłączyła telewizor i postanowiła zrobić sobie późną kolację. Była godzina 22.40. Siedzenie na sofie rozleniwiło ją, ale nie chciała jeszcze kłaść się spać. Miała ochotę poczytać coś lekkiego i żartobliwego dla poprawienia nastroju. Wiedziała, że sprawa rozwodowa będzie długa i skomplikowana. Hubert tak łatwo się nie poddawał. Dopiero kilka dni temu jej prawnik przesłał mu pozew o rozwód. Nie chciała jednak teraz o tym myśleć; to zawsze psuło jej humor. Zaglądnęła do chlebaka. Zawiedziona odkryła, że pieczywo nie było już świeże. Włożyła dwie kromki do tostera i zaczęła rozmyślać o sprawie skradzionych obrazów. Kiedy kilka dni temu usłyszała o kradzieży, od razu pomyślała, że była to robota na zlecenie.

„Komuś brakowało tych dwóch sztuk do prywatnej kolekcji, wynajął więc profesjonalnych złodziejaszków i po sprawie” – pomyślała smarując tosty grubą warstwą powideł ze śliwek.

Ułożyła je na talerzyku, nalała sobie lampkę wina i usiadła na sofie, nadal rozmyślając. Przed nią, na drewnianej ławie, leżało kilka książek i czasopism, które wcześniej przygotowała na wieczór. Miała do wyboru biografię, dzienniki sławnej podróżniczki oraz lekki romans. Sięgnęła po książkę opisującą wyprawę dookoła świata, zachłannie studiując piękne fotografie z egzotycznych zakątków świata. Marzyła o podróżach, od dziecka pragnęła poznać inne kultury, zobaczyć na własne oczy, jak żyją inni ludzie. Najbardziej fascynowała ją Japonia. 

Z zamyślenia wyrwał ją Rubens, jej ukochany czworonożny towarzysz życia, którego piękne piwne oczy były kilka razy większe od żołądka. Polizał on dłoń Marianny i na chwilę nie spuszczał oczu z jej kolacji. Rubens był prezentem od dziadka, który martwił się o wnuczkę, po jej odejściu od Huberta. Kupił jej psa, mając nadzieję, że przepędzi on z jej życia poczucie samotności i dotrzyma towarzystwa. Wyglądał on jak gigantyczny czarny mop, miał pogodne usposobienie oraz uwielbiał pieszczoty. Marianna pokochała go od pierwszego wejrzenia. Już miała odłamać dla niego kawałek tosta, kiedy usłyszała hałas za oknem. Męskie głosy, przekleństwa, krzyk, szarpanina, odgłos tłuczonego szkła a następnie pukanie do drzwi. Dwóch albo trzech mężczyzn, z pewnością mocno pijanych, stało teraz w jej ogródku z przodu domu. Marianna nie była pewna, czy przekręciła klucz w zamku. Zwykle przed zamknięciem drzwi na noc pozwalała Rubensowi pobiegać w ogrodzie i dopiero potem kładła się spać, ale dzisiejszego wieczoru padał grad i nawet Rubens nie chciał wystawić swojego ciekawskiego nosa za drzwi. Pukanie do drzwi nasiliło się. Marianna nie miała zamiaru otwierać drzwi i postanowiła schować się w sypialni. Nie chciała, by zobaczyli ją przez okno pokoju, w którym przed chwilą siedziała przy zapalonej lampce. Zamknęła za sobą drzwi i usiadła na łóżku. Rubens nie chciał do niej dołączyć. Pobiegł w kierunku drzwi wyjściowych i zaczął ujadać. Marianna miała nadzieję, że szczekanie psa odstraszy ich i obgryzając paznokcie czekała w sypialni.

- Otwieraj! – domagał się właściciel szorstkiego, męskiego głosu.

- Na co czekasz?! Otwieraj drzwi! – ten sam głos i po chwili inny – Z buta, kurwa, z buta!

Marianna zadrżała ze strachu. Rubens nadal szczekał, jak oszalały. Niektóre słowa mężczyzn gubiły się w hałasie, ale nie było wątpliwości, co do ich zamiarów. Zaczęli kopać w drzwi, co wprawiło Rubensa w kompletną histerię.

- Sprawdź, czy to ten dom – odezwał się szorstki głos. Po chwili jeden z mężczyzn złapał za klamkę i sądząc po reakcji psa, Marianna domyśliła się, iż drzwi nie były zamknięte na klucz. Byli w środku. W jej pokoju, w którym przed chwilą planowała zrelaksować się po ciężkim i stresującym dniu. Rubens nie znosił zapachu alkoholu i rzucił się agresywnie na intruzów. Marianna była pewna, że byli uzbrojeni, inaczej nie weszliby do domu, w którym szczekał pies. „Czego chcą? Czego ode mnie chcą?!” – zastanawiała się zrozpaczona. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Chciała wyskoczyć przez okno, ale bała się, że nie uda jej się tego zrobić, bez narobienia hałasu i przyciągania uwagi. Rozważała ukrycie się pod łóżkiem. Już miała się pod nie wczołgać, kiedy usłyszała przeraźliwy skowyt. Przeszywający ciało na wskroś odgłos. Ujadanie Rubensa ustało. Zapanowała kompletna cisza. Marianna przełknęła nerwowo ślinę. Stała przy swoim łóżku nie wiedząc, czy powinna się pod nim ukryć, czy też wybiec z pokoju na ratunek Rubensowi. Podeszła wolnym krokiem do drzwi, modląc się w duchu, by żadna z desek w podłodze nie zaskrzypiała, by jakieś przypadkowe drapanie w gardle nie zmusiło ją do kaszlu, by nie zdradził jej własny nerwowy oddech. Przyłożyła ucho do drzwi. Słyszała tylko bicie własnego serca. Trzepotało głośno, jak skrzydła ptaka, próbującego wyrwać się ze śmiercionośnego uścisku drapieżnika. Otworzyła leciutko drzwi. Miała stąd widok na cały pokój. Zobaczyła swoją kraciastą sofę, stół obłożony książkami, kawałki tostów. Po Rubensie nie było śladu. Żadnego z mężczyzn też nie było w pobliżu. Marianna zobaczyła, że jej drzwi wyjściowe były otwarte na oścież. Poczuła chłodne powietrze napływające z zewnątrz. Zadrżała. Bez zastanowienia wyszła z pokoju i postanowiła je jak najszybciej zamknąć na klucz. Podeszła szybko w kierunku sofy i nagle zdecydowała zabrać nóż z kuchni.

„Przezorny, zawsze ubezpieczony” – pomyślała bez przekonania. Skręciła w prawo, w stronę drzwi do kuchni i potykając się o coś poczuła, że traci grunt pod nogami. Opadła ciężko na podłogę, głową uderzając o ogromną rzeźbę buddy, którą jej rodzice przywieźli z podróży. Podniosła się szybko na nogi, ignorując ból głowy i stłuczony łokieć. Spojrzała za siebie i krzyknęła z przerażeniem. Rubens leżał na podłodze nieruchomo, w kałuży krwi. Marianna schyliła się, aby sprawdzić, czy jej ukochany pies jeszcze oddycha. Nagle kątem oka zauważyła wysoką postać. Skoczyła na równe nogi, ponieważ jeden z mężczyzn wyszedł z ukrycia zza drzwi wyjściowych i biegł w jej kierunku. W ręce miał długi nóż kuchenny a na jego twarzy malowało się czyste szaleństwo. Siwe, przetłuszczone włosy sięgały mu do ramion a w jego oczach krył się obłęd. Usta miał otwarte ukazując żółte, krzywe zęby, nie wydał jednak żadnego dźwięku za wyjątkiem lekkiego sapania. Był tuż za Marianną. Wbiegł za nią do jej sypialni, która już nie była schronem, tylko pułapką. Czuła jego obrzydliwy oddech za sobą, jego pot, jego szaleństwo. Czekała na cios.

Mariannę obudził własny krzyk. Otworzyła oczy i rozglądnęła się dookoła. Drżała z zimna i przerażenia. Wokół niej stały trzy nieznajome osoby: dwie młode kobiety i mężczyzna w średnim wieku. Jedna z kobiet miała wpięty identyfikator w klapę swojej eleganckiej czarnej marynarki. Na imię miała Francesca Villani i była recepcjonistką hotelu Rapallo. Marianna z zadowoleniem zauważyła, że nie była to ta sama kobieta, od której popołudniu dostała klucz do swojego pokoju. Ta wyglądała na o wiele sympatyczniejszą kobietę. Marianna przeniosła wzrok na dwie pozostałe osoby. Ich twarze nie wydawały jej się znajome, ale nie ufała teraz ani swojemu instynktowi ani pamięci. Była słaba i zdezorientowana więc ucieszyła się w duchu, że ktoś się nią teraz zaopiekował. Wszyscy wpatrywali się w Mariannę bez słowa. Coś uwierało ją w plecy a po prawej nodze beztrosko spacerowały niewidoczne mrówki.

- Skurcz – wyszeptała a na jej twarzy pojawił się lekki grymas. Próbowała podnieść się z niewygodnej drewnianej ławy, na której teraz leżała.

- Niech pani jeszcze poleży. Proszę napić się wody. – Jedna z kobiet, która okazała się być Polką, podała jej szklankę z wodą.

Marianna dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo była spragniona. W ustach czuła nieprzyjemny metaliczny smak. Wzięła kilka łyków wody i spojrzała na młodą Polkę.

- Gdzie ja jestem? Co... – Zapomniała o dobrych manierach. Najbardziej zależało jej na tym, by ktoś wytłumaczył, co się z nią stało.

- Jest pani w recepcji, w hotelu Rapallo. Domyślam się, że zatrzymała się pani tutaj na noc? Znaleźliśmy panią na zewnątrz, przy wejściu – skinęła głową w stronę mężczyzny, dając Mariannie do zrozumienia, że miała na myśli siebie i jego. - Musiała pani zemdleć. Jak się pani teraz czuje?

Marianna zaczynała powoli odzyskiwać pamięć. Kłótnia z Lidią, mały samotny chłopiec przy stojaku z rowerami, wymioty, pies... Rubens! „To ostatnia rzecz, jaką pamiętam. Miałam w ręku jego obrożę. Ale to przecież niemożliwe. To nie mogło się wydarzyć. Co się ze mną dzieje?” – myślała gorączkowo. Bała się, że znów straci świadomość. Wypiła kilka łyków wody.

- Czy był przy mnie pies? - zapytała Polkę, starając się ukryć zdenerwowanie.

- Nie, była pani sama. Akurat przechodziliśmy z Johnem, to mój mąż – wskazała dłonią w kierunku mężczyzny - kiedy usłyszeliśmy pani nawoływania. Później straciła pani przytomność, więc natychmiast zabraliśmy panią tutaj. A torebka leży na podłodze. Mam nadzieję, że nic nie zginęło. - Polka powiedziała schylając się po zamszową torebkę.

- Czy są państwo pewni, że nie było w pobliżu psa? Takiego czarnego, kudłatego... - Marianna nie dawała za wygraną. 


- Jestem pewna, że była pani zupełnie sama. Proszę wybaczyć moją ciekawość, ale dlaczego pani pyta o psa?

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

~ 7 ~




Beżowe ogrodniczki, pomarańczowy t-shirt, blond włoski, lewy kciuk w buzi… Miał na sobie dokładnie te same ubrania, co wcześniej. Kucał przed chwilą za kilkoma rowerami i dlatego Marianna dopiero teraz go zauważyła. Nie spodziewała się go już nigdy ujrzeć na oczy. Właściwie to całkiem o nim zapomniała. Stała kompletnie sparaliżowana i wpatrywała się w niego, bojąc się poruszyć, w razie gdyby był to tylko jakiś dziwny produkt jej wyobraźni. Nie była pewna, co zrobić. Chłopiec spacerował wolno wokół stojaka na rowery. Prawą rączką dotykał koła i próbował nimi kręcić. Był sam. Nikt z przechodzących ludzi nie zwracał na niego większej uwagi. Maluch zdawał się być zupełnie nieświadomy swojej samotności. Nie rozglądał się za nikim, nie płakał. Najzwyczajniej w świecie bawił się dużymi, brudnymi kołami rowerów, które cierpliwie oczekiwały powrotu swoich właścicieli. Marianna poruszyła się lekko. Wskoczyła na parapet, by upewnić się, że kobieta, z którą wcześniej widziała malca nie stoi gdzieś w pobliżu w swojej kwiecistej spódnicy, zaśmiewając się z czyichś żartów. Tak, jak sądziła nikogo takiego nie było. Ani jej, ani starego handlarza, na którego stoisku bawił się malec dzisiejszego popołudnia.

Marianna poczuła przypływ mdłości ale zmusiła się do zignorowania ich. Postanowiła zejść na dół do chłopca i spróbować nawiązać z nim rozmowę. Coś było nie tak. Nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Pytania natychmiast wypełniły jej głowę. - „Dlaczego ten maluch jest znowu sam? Co on tutaj robi? Czy powinnam zawiadomić policję?” - Zeszła z okna i śpiesznie pobiegła do sypialni, by się przebrać. Zdecydowała, że nie było czasu na zmianę spodni, więc została w piżamie, na którą nałożyła bluzę z długim rękawem. Obawiała się, że chłopiec odejdzie w nieznanym kierunku i będzie narażony na większe niebezpieczeństwo. Lidia nadal była nieobecna. Marianna pomyślała, że przyjaciółka w potrzebie samotności zapewne ukryła się gdzieś z mapą i listem, ale nie miała teraz czasu na szukanie jej. Zapomniała już prawie o wcześniejszej kłótni i obiecała sobie, że jutro rano porozmawia z nią o tej całej sprawie z mapą. Być może, że uda im się pójść na jakiś kompromis? Wprawdzie Marianna nastawiona była dość sceptycznie do tej zabawy w poszukiwaczy skradzionych dzieł sztuki, ale jeśli Lidii tak bardzo zależało na pójściu tropem mapy, to była gotowa ją wesprzeć i zaspokoić jej ciekawość. „Jeden dzień spędzony na poszukiwaniu zaginionych skarbów to żadna strata.” – pomyślała i uśmiechnęła się do siebie, wiedząc, że Lidia na pewno doceni jej gest. Była gotowa do wyjścia. Znowu poczuła mdłości, ale zignorowała je. Zdawała sobie sprawę, że nasilały się, zupełnie tak samo, jak kilka godzin wcześniej. Postanowiła, że najpierw postara się porozumieć z malcem, a następnie spróbuje dotrzeć do najbliższego komisariatu policji. Wzięła torebkę i wyszła z pokoju.

W korytarzu unosił się zapach spalenizny. Nie była pewna, czy były to resztki ich spalonej kolacji czy ktoś z hotelowych gości właśnie coś przypalał. Przy windzie stała młoda dziewczyna w ogromnym czarnym kapeluszu. Na jej, pomalowanych czerwoną szminką, ustach zagościł uśmiech na widok Marianny. Kołysała lekko biodrami i nuciła pod nosem jakąś melodię. W powietrzu unosił się zapach mocnych perfum oraz o wiele mocniejszy zapach alkoholu. Marianna skierowała się w kierunku schodów. Nie chciała tracić czasu na czekanie na windę. Przez głowę przeszła jej myśl, że wcześniej Lidia nuciła tę samą melodię, co teraz ta dziewczyna. Nie potrafiła sobie przypomnieć, co to była za piosenka ani jej wykonawcy, ale wiedziała, że na pewno gdzieś ją już wcześniej słyszała. Zeszła szybko po schodach, minęła recepcję i znalazła się przy ogromnych drzwiach. Zaskrzypiały one groźnie, jakby ktoś rozbudził je ze snu.

Wieczór był bardzo ciepły. Marianna poczuła aksamitny dotyk wiatru na twarzy. Chciała od razu pobiec w kierunku stojaka na rowery, ale mdłości nasiliły się i zaczęło kręcić jej się w głowie. Oparła się o drzwi hotelowe i zamknęła oczy. Oddychała bardzo szybko i nie potrafiła nad tym zapanować. Upuściła torebkę i wydała głośny jęk. Czuła się coraz słabsza, nogi drżały jej lekko, więc osunęła się na ziemię. Oparła się plecami o drzwi a głowę przytuliła do prawej framugi. Chłodna powierzchnia ocuciła ją lekko i w pewien sposób dodała energii. Otworzyła oczy i rozglądnęła się za torebką. Próbowała po nią sięgnąć, kiedy nagła potrzeba wymiotowania wzięła górę. Marianna poddała się jej. Miała nadzieję, że przyniesie jej to ulgę. Udało jej się nie zwymiotować na siebie, ale obok drzwi, gdzie znajdowało się coś w rodzaju improwizowanej popielniczki. Chciała odsunąć się od tego miejsca, gdyż odór wymiocin i papierosów był nie do zniesienia, ale nie potrafiła znaleźć siły, by to zrobić. Jej prawe ramię było obolałe i uświadomiła sobie, że potrzebuje pomocy. Jeszcze raz wyciągnęła rękę po swoją torebkę i tym razem udało jej się złapać za pasek. Przysunęła ją do siebie i otworzyła boczną kieszonkę, w której trzymała swój telefon komórkowy. Wiedziała, że musi zadzwonić do Lidii i poprosić ją, by wróciła. Była zdruzgotana tym, że mdłości i ból w ramieniu powróciły, że nie udało jej się pomóc małemu, samotnemu chłopcu i że leżała teraz obok swoich wymiocin zdana na łaskę innych. Cieszyła się jednak, że zaraz zobaczy Lidię, która jej pomoże i wesprze na duchu. Nie płakała, ale oczy zaczynały się robić wilgotne. W ogóle nie widziała ekranu telefonu. Nie miała nawet siły na to, by poszukać w torebce papierowych chusteczek. Otarła rękawem oczy i zaczęła szukać numeru telefonu do Lidii. Zegar na katedrze wybijał godzinę siódmą. Miała nadzieje, że Lidia nie poszła daleko. Jej przyjaciółka znała Padwę wyśmienicie, gdyż przyjeżdżała tu od lat. Na pewno miała swoje ulubione miejsca i do jednego z nich właśnie uciekła. Telefon wydawał wesołe dźwięki za każdym razem, kiedy Marianna przycisnęła jego klawisze.

- Lidka jest pod L… Lekarz, Leszek, Lucyna… Lucyna!? - mamrotała do siebie. - Nie rozumiem... Gdzie jest numer Lidki? Acha, może jest pod nazwiskiem? - Marianna sprawdziła pod literą N - Napiórkowska.

- Też nie!? – wykrzyknęła do siebie i osłupiała wpatrywała się w ekran telefonu. Pisały do siebie często smsy, choć ich kontakt opierał się głównie na telefonach i e-mailach. Nie pamiętała jej numeru, ale była pewna, że za każdym razem jej telefon wyświetlał „Lidia”. Czuła się nadal bardzo słaba, jakby lada chwila miała stracić przytomność. Jednego była pewna - ten numer widniał w jej książce telefonicznej jeszcze wczoraj.

Lista osób nie była długa, więc Marianna bardzo szybko sprawdziła każdy numer indywidualnie. Bez rezultatu. Nie miała również żadnego z smsów, które wymieniły jeszcze przed wylotem do Wenecji. Numer Lidii zniknął z jej telefonu bez śladu.

- Jak to się mogło stać?! Telefon był cały czas w torebce! Nikt poza mną nie miał do niego dostępu. – Oczy wypełniły jej się łzami, a z gardła wydobył niekontrolowany szloch. Bezsilność dopadła ją, jak wygłodniały drapieżnik rzuca się na swoją przerażoną ofiarę. Wbiła w nią ostre zęby i nie dała szansy na obronę. Marianna zamknęła oczy i poddała się. Nie potrafiła się poruszyć, nie miała w sobie siły. Pozwoliła łzom schłodzić jej rozgrzane policzki. Płakała głośno, jak mała dziewczynka. Czuła się bezbronna i samotna. Już kilka razy tego dnia zmuszona była powstrzymać napływające do oczu łzy. Nie chciała martwić Lidii oraz nie lubiła znajdować się w centrum uwagi. Miała wprawę w ukrywaniu swoich uczuć, bowiem często musiała to robić w obecności Huberta. Nawet teraz miała przed oczami jego twarz. Tak często malowała się na niej dezaprobata i rozczarowanie. Kiedyś, dawno temu, widziała w jego oczach miłość i czułość. Przez jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Posadzka, na której siedziała, była lodowata. Poczuła, jak coś szorstkiego i wilgotnego dotyka jej prawej dłoni spoczywającej na bruku. Marianna z przerażeniem otworzyła spuchnięte od płaczu oczy. W pierwszej chwili nie była pewna, na co patrzy i minęło kilka sekund zanim czarna plama zaczęła przybierać rozpoznawalne kształty. Marianna uświadomiła sobie, iż plama ta jest właścicielem długiego różowego języka oraz niezwykle ruchomego kudłatego ogona. Pies zaczął energicznie lizać jej dłoń i następnie ciągnąć ją za rękaw. Nie przestawał ani na chwilę machać ogonem. Na twarzy Marianny najpierw pojawiło się zniecierpliwienie, a następnie zrezygnowanie. Nie miała siły ani na to, by odsunąć się od tej kudłatej bestii, ani by ją przegonić. Pies miał na szyi srebrną obrożę i nie wyglądał na bezdomne zwierzę. Był zadbany i czysty. Jego czarna sierść błyszczała, jak aksamit. Marianna nagle poczuła przypływ adrenaliny. Wyraz jej twarzy zmienił się z szybkością błyskawicy. Obojętność ustąpiła miejsca szokowi. Srebrna odblaskowa obroża połyskiwała w ten lipcowy wieczór, jak gigantyczny robaczek świętojański. Pies zaskomlał przyjaźnie próbując zwrócić na siebie uwagę. Marianna drżącymi rękami uchwyciła obrożę. Resztkami sił odpięła ją z psiej szyi, odszukała palcami metalowy breloczek i odkręciła maleńką pokrywkę, pod którą znajdował się, zwinięty w rulonik, kawałek papieru. Załzawione oczy nie były w stanie odczytać drobnego druku. Wiedziała jednak doskonale, jaką informację zawierał ten kawałek papieru, bowiem to ona go tam umieściła.